0:7 dni nie było aktualizacji, czas na nie! Okryłeś hańbą świątynię Shaolin – mówił Bruce Lee do Hana w „Wejściu Smoka”. Okryłeś hańbą Legię Warszawa – to mówili kibice Legii do Mioduskiego. Wiecie, co Bruce zrobił z Hanem, no nie? Hłe hłe. Dobrze, że póki co odpowiednio się nakręcili i pokonali pewien upadający klub 7:0. Generalnie, co za czasy… Manchester United jest na 15 miejscu Premier League, San Siro ma zostać zburzony, zastąpiony nowoczesnym obiektem „na miarę XXI wieku”, co nigdy nie kończy się dobrze dla klimatu ultras, dla tego ultra w oryginalnym włoskim wydaniu, gdzie liczy się „support”, a nie komercja i wygoda… To jest jednak tylko jedna strona życia. Na stadionie, na demonstracji jesteśmy przecież tłumem. Tam nie ma mojej i Twojej tożsamości (a przynajmniej w całej okazałości), jest tylko klub oraz obrona wartości, które są wspólne. W domu, na pieprzonej łące, lub na przymusowych wczasach (jeśli miałeś pecha na nie pojechać), sam ze sobą, człowiek odkrywa też tą swoją „pierwotną” tożsamość, bez bezpieczeństwa jakie daje inny człowiek, tłum, bez działania z jego pomocą, lub na jego plecach. O tym są rozkminy na „Drodze Legionisty”. O ukrytych myślach ludzi, którzy mają na nie czas, lub odwagę z samymi sobą o nich podyskutować, a za niektórą z tych myśli być może (jeśli trzeba) pójść dalej, pobiec samemu. Nie chodzi rzecz jasna o „DL”, ani o żaden inny konkretny tytuł, nie chodzi też o atak na żadne konkretne środowisko – chodzi o to, czy stać Cię człowieku na jakiekolwiek refleksje prócz tych stadnych (również mających sporą wartość)…? Co nie znaczy, że wynik piękny i ironiczny, niczym oczy Vanessy Ferlito, mnie wczoraj nie ucieszył – wręcz przeciwnie…
Siedzę przy służbowym stole z tą opozycją na smyczach żon. PiS u władzy, więc „opozycjoniści, którzy w życiu nie rzucili kamienia” mają pożywkę (o ile ich druga połówka wypuści z domu, jak nie wypuści to po piwku powalczą na mediach społecznościowych). PiS ma większość, więc czas na to, by to tamci poczuli się jak uciskane podziemie (jenysku…), i tak też się czują, wymyślając przy tym niesamowite historie. „Janusz Nowak”, jedyne na co umie ostatnio psioczyć to PiS. Pieprzy coś o Europie i o wstydzie. Nudne, jałowe. Zaglądam co tam w podziemiu. Rasistowskie okrzyki, salutowanie, bitwa między Angolami i śmierć wyspiarza – jak to u nich, prawdopodobnie z przedawkowania. Takie oto tło towarzyszyło eliminacjom do Euro 2020, w których Bułgaria podejmowała Anglię. Brudny mecz w brudnym kraju. Sprzeciw ulicy wobec brudnych organizacji rządzących międzynarodową piłką. Czytaliście o piłkarskiej mafii? Nie? To nie bulwersujcie się tak mafią kibolską. Wszyscy jesteśmy brudni. Taka już ludzkość. Takie już stadionowe Gotham. Dobrzy są nieliczni, czasem zwani naiwniakami, a czasem zwani świętymi. Ja wiem jedno, że jest mecz Legii w sobotę. Wracając jednak do Bułgarii – sędzia przerywał mecz z powodu rasistowskich okrzyków, ale kwestia walkowera komentujących mecz kibiców raczej śmieszy, bo reprezentacja Bułgarii przegrała u siebie… 0:6, więc nawet walkower (0:3) byłby mniejszym wymiarem kary.
Moje podejście do rzeczywistości politycznej coraz mocniej przypomina podejście Treya Parkera i Matta Stone (twórcy „South Parku”, gdyby ktoś nie wiedział). Jakby przez ironię, przez niewiarę w ich ideologię. Bycie pewnym jakiejś grupy ludzi zrzeszonych w oficjalnych, partyjnych szeregach uważam za równie niezrozumiałe jak np. kupienie biografii Sebastiana Mili. To po prostu nie ma prawa się udać z samego założenia! Kilka lat temu październik smakował zupełnie inaczej niż dziś. Rosło napięcie przed 11 listopada. Lewusy mobilizowały się do blokowania, my nie musieliśmy się mobilizować, bo był nacjo-boom, a dziś to nie wiadomo nawet po co jest ten Marsz. Ale jest…, stolica znowu będzie biało-czerwona i pełna odgłosów petard hukowych. Tymczasem w Rożawie anarchiści walczą z turecką ofensywą (fotka niżej). Czytałem tekst walczącej tam aktywistki, która relacjonuje, że życie naraża całe lewicowe spektrum, anarchiści, marksiści-leniniści, apoiści (zwolennicy PKK) i demokratyczni socjaliści różnego typu, nie ma tylko trockistów. Mimo wszystko jakaś sympatia idzie w kierunku Kurdów, a także – z innej beczki – katolików-rewolucjonistów z Chiapas (EZLN). Gdzieś w takich rejonach, na ulicy, jest moje serce, do czego zresztą nawiążę w okładce „DL”25, inspirowanej wiarą i walką ludu EZLN.
Coraz trudniej dogadać się zamawiając żarcie na dowóz. Sami obcokrajowcy siedzą tam za te grosze. Co obiad to dowozi ktoś inny, zmieniają się z tygodnia na tydzień, nie potrafią wymówić nazw ulic. Gniję w chacie, czekam na szamę. Właśnie skończyłem papierowego zina. Psy gryzą obcas żony. Zorganizowana grupa PSIEstępcza, jeden go przytargał do wyra, drugi opracowuje. Jej nie ma w domu. Nie reaguję. Miałem wstać, ale to bez sensu. Psy mają zajęcie, żona też będzie miała zajęcie po zdewastowaniu jej jednej z wielu par butów – będzie mogła do wieczornego kieliszka wina poszukać nowych gdzieś w sieci, a mecz beztrosko będzie leciał sobie na plazmie (Polska-Macedonia, jutro wieczorem). Pretekst, by szukać nowego towaru gotowy. Gryźcie pieski, gryźcie, gospodarka, nałóg i małżeństwo muszą jakoś się kręcić. A propos. Zaraz wyjdę z domu i postawię kilka złotych na Joannę Jędrzejczyk, która – już z balastem sztucznych amerykańskich cycków – będzie się waliła po twarzy z inną nienormalną babą. Pobudka w nocy, UFC, chrapiące pso-świnie, eliminacje na Euro… Na dworze mało ludzi, może rząd zainwestuje kiedyś w jakieś „piksele”, które zastąpią prawdziwych Polaków na podwórkach?
Obudziłem się, jak co dzień, z bólem egzystencjalnym. Niespotkanie żadnego człowieka na mej drodze przyczyniło się jednak do tego, że jeszcze nie jestem zbyt marudny. Pojechałem tam szósty, czy siódmy raz, nie wiem, straciłem rachubę…, a one cały czas kłaniają się tym ikonom. Słaby jestem ostatnio jak cholera, muszę sobie duchowe checkpointy wyznaczać, a i one nie pomagają na zbyt długo… Kręcenie się w koło. Nie zamierzam rezygnować, bo nawet, gdy wzrok przykrywa mgła, widzę zza niej zarysy nauki płynącej z Ewangelii, niedoścignionego wzoru miłości. Niektórzy mówią, że miłości wyśnionej przez poetę, inni że objawionej. Chcę cywilizacji opartej na tej miłości, mimo że sam nie potrafię do niej do końca wzrosnąć. Cywilizacji, w której jest do czego wzrastać i to jest nie tylko piękne, ale i wymagające, mobilizujące, pod prąd złemu doradcy – żądzy. Stałem o 6:00 rano gdzieś na polskich peryferiach i oddychałem duchowością monasteru. Przeszedłem się po tej pustyni, depcząc jesienne liście i przypominając sobie, że one – siostry, ikony nadal tu są, a ja właśnie łamie dane sobie i Bogu obietnice. Ja zdążyłem od ostatniej wizyty upaść dziesiątki razy, w moim życiu zmienia się dużo, prawie doprowadziłem do tragedii, biegałem po jakichś melinach, a one ciągle tam były i po prostu kłaniały się tym samym ikonom Jezusa Chrystusa i Jego matki. Pokora, cierpliwość, wierność, wytrwałość, a przy tym radość rysująca się na rozmodlonych o świcie twarzach. Woń kadzidła. Miejsce, w którym nie wiszą plakaty wyborcze… To nie ja? A propos wyborów to mam czytelnicy poważne wątpliwości i naprawdę nie wiem jaką nogą wstanę 13 października (czy pójdę do urny, czy jak The Prodigy… I’m gonna send him to outer space, find another race… Może inna rasa niż ludzka jest normalniejsza…?).
Dlaczego często wywyższam, przynajmniej niektórych, kibiców (obok fotka z PLK, która właśnie ruszyła) wśród innych patriotów, nacjonalistów…? Bo to patrioci, którzy potrafią nieco wyluzować. Nie robią się na idealnych, bo idealnych ludzi nie ma. Spojrzeć na sytuację poprzez czarny humor, oczywistą i jawną prowokację (np. Jihad Legia na meczu z Żydami), czego często brakuje politykom, albo – niech będzie – nie wypada im tego robić… A jak nie wypada to jest nudno i sztywno, nieprawdziwie – sam przyznaj… Sztucznie, gdyż ironia to część natury człowieka. Szarzy ludzie naszego typu, a więc także kibole, mają podobne poglądy do prawicowych, czy nacjonalistycznych polityków, ale politycy przez to, że muszą gadać w oficjalny sposób (by ich było gdziekolwiek słychać…), zdążą nas z czymś po drodze wkurwić i zniechęcić do siebie, bo wiemy dobrze, że na ulicy sprawy nie przedstawiają się tak jak w obietnicach, które muszą składać panowie w garniturach. A jak coś się nie zgadza to ulica to wychwytuje bardzo szybko. Jeśli polityk jest krzykaczem, showmanem, ok. na chwilę zwraca uwagę, ale namiesza, naobiecuje, napajacuje i znika – jak Palikot. Dla kibiców Polska to coś więcej, to część tożsamości, to orzeł, który jakby czuwa nad nami i unosi się nad naszymi osiedlami, jest tuż obok naszych spraw, podobnie jak mural Deyny, który powstanie na warszawskiej Ochocie w 2020 roku… Chodzi w nim o miłość, o tożsamość, o pamięć, a nie o bycie idealnym… Idealny świat nie zaistnieje.
Ciągle czekamy aż ta Legia zacznie grać, regularnie wygrywać, przestanie zawodzić i gubić punkty. Gramy w lidze przypadku, dlatego czy może dziwić ciągłe wsparcie trybun mimo straty kolejnych oczek? A jaki jest wybór…? Czy tego typu działacze, trener oraz piłkarze-chwilówki, są w stanie zrobić coś pięknego przy Łazienkowskiej? Co da protest prócz pustych trybun? Kiedy wrócić, skoro to tylko polska Ekstraklasa? Przepraszam, piękne może czasem tu jest, ale żeby było trwałe…? Urodziliśmy się w Polsce – mamy szczęście mieć ciekawą scenę uliczną i nieszczęście posiadać nieciekawą scenę piłkarską. Nie ma sukcesów, a i tak psują ruch ultras ustawami i zakazami. Sukcesy piłkarskie mogłyby pomóc naszym wrogom, ale nie musiałyby, bo teraz i tak jest inaczej niż za najlepszych czasów sceny. 51 minuta, Błażej Augustyn (!) i Lechia wygrywa 2-1 przy Łazienkowskiej. Siedzę w knajpie po tej porażce, przed sobą widzę jakiegoś dziwnego typa. Bawi się swoją zaniedbaną grzywą, patrzy po ludziach spode łba, przegląda coś i pisze. Na stole piwo, komiks oraz zeszyt z długopisem. Twórca. Jakiś znany…, czy tak jak ja przepadnie na marginesie marginesu…? W każdym razie biorę gryza sera w panierce i solidaryzuje się po cichu. Może gościu dłubie całe życie, a tylko kilka razy wyszło mu coś, co było jak orzeźwiający deszcz, jak Widzew – Legia z 2010 roku po masie wyjazdów bez większego klimatu chuligańskiego na trybunach (to był piękny mecz…). Lata cierpień, by przez chwilę coś poczuć… W twórczości, w kibicowaniu piłkarzom…
Oficjalnie – PiS to też świnie, i Konfederacja też… Dlaczego oficjalnie? Bo kibice Legii tak zasugerowali na oprawie, proste. Tak jak sugerowali, że wszyscy na Marsz Niepodległości to wszyscy poszli na Marsz Niepodległości, nacjonalizm na trybunach przestał być tabu dla garstki fanatyków. Zobaczcie (moją ostatnią publicystykę na temat partii) jak się szczęśliwie złożyło…, chyba mamy to wszyscy pod skórą, że czujemy, iż czas mydlenia nam oczu tzw. centroprawicą, ale też ugrzecznionym nacjonalizmem, gdzie chłopcy chcą grać na emocjach ludu, który najwidoczniej uważają za głupi, dobiegł definitywnie końca, co nie znaczy, że mamy gdzieś Ojczyznę. Pytanie o Polskę jest otwarte, warto też zadać samemu sobie pytanie – a my, jak byśmy Jej bronili? Wiemy…? Póki nie wiemy zawsze będą wyrastać niczym grzyby jesienią podobne partie i zawsze będą miały zwolenników, a biznes będzie się kręcił… Po boomie na patriotyzm w 2010 roku ludzie powoli dochodzą do wniosku, że owszem – kochamy Polskę, ale dajcie wy nam wszystkim spokój z tą propagandą, dajcie nam też żyć i cieszyć się, a nie tylko dzielić. Kraj jest obecnie pełen pospinanych aktywistów, pełen wodzów jedynej – swojej – słusznej racji. Ulica swoje grzechy ma, ale jest zbyt niezależna, by dać się któremuś nabrać… Był czas nakręcania się, jest czas lądowania. Co będzie jutro? Obserwujmy, a przede wszystkim… czujmy.
Mecz piłki nożnej. Nie musisz przez ten czas myśleć o tym, że czeka na ciebie wkurwiający szef, że nie masz kasy na mieszkanie, a kobieta cię zostawiła. Liczy się wspólny ryk, a nie to jakie masz problemy, kiedy jesteś sam. Wystarczająco cię wkurwiają, kiedy… jesteś sam, to co się teraz będziesz w tłumie do tego przyklejał skoro chcesz czym szybciej spieprzyć z tych niebezpiecznych rejonów? Myśli idą w górę i szybują poza stadion, razem z dymem odpalonych rac, razem z piłką wykopaną przez nieudolnego grajka, który mimo sporej kasy też ma swoje problemy (to te, które mają bogaci ludzie, nie wiem do końca jakie…). Te „kurwy” na sędziego, mimo, że się nie pomylił, były tak naprawdę wymierzone w szefa, który rano zdenerwował, w wypłatę, która zbyt niska wpłynęła właśnie na konto, na starzenie się. Nie myślisz o tym, podobnie jak o życiu wiecznym i o niczym innym, myślisz o meczu i jak tu się zabawić, reszta działa podprogowo, jakby wyparta, gdzieś w tle. Ludzie różnie radzą sobie z emocjami, ty zainwestowałeś w stadion i stało się to prawdą, życiem, bo przecież liczby rosną, lata lecą. Tu rośniesz, tu dajesz upust. Nie chcesz dopuścić do powrotu pełnej świadomości (co to w ogóle jest?), przywrócenia ostrego obrazu, ale czasem – no trudno – wylezie jakiś wyrzut i wtedy wiesz…, wiesz o tym doskonale…, ale zaraz będziesz próbował ponownie zająć myśli czymś lepszym (a przecież prawdziwym…, prawdziwym…). Na przykład Polonia Warszawa strzeliła sobie… dwie bramki samobójcze w meczu III ligi z drużyną z Wasilkowa. To naprawdę bardzo śmieszne!
Kolejne plakaty wyborcze, kolejna karuzela (piątek, świątek, czy niedziela...) w bani: wybrać mniejsze zło, wcale nie wybrać, olać to i zostać totalnym wariatem, który wprawdzie ma pro-narodowe poglądy, ale gdy widzi polityków to mu się pałka teleskopowa ponownie rozkłada? Nie wiem, mam ziomków, co nie głosują, mam też pożądnego ziomka co startuje w wyborach i poręczył bym za niego, że jest w porządku chłopakiem, który nie sprzeda (zresztą siedział chyba dwa lata i nikogo nie sprzedał, ot pan poseł, który będzie znał życie od środka i na pewno wytrzyma długo siedząc w fotelu parlamentu, miał czas się przyzwyczaić :-). Wie już chłopaczyna, że zasady są luźno interpretowane zarówno w polityce jak i – ups – na tzw. ulicy i w jej subkulturach. Szczerze? Nie wiem, co jeszcze zrobię, zależy jaką nogą wstanę… Denerwują mnie zarówno samobóje prawej strony (a często zastanawiam się, czy ona jeszcze istnieje), jak i niemal wszystko u strony liberalnej. Ciekawszy jest już ponowny niepokój we Francji, gdzie doszło do hucznej manifestacji z udziałem Żółtych Kamizelek. Demonstracja była poświęcona planowanej przez prezydenta Emmanuela Macrona reformie emerytalnej, a zatem żabojady biorą swoje sprawy w swoje ręce… Też nic tym nie zmienią? Ale się wyżyją chociaż… A jak pokazuje ostatnia decyzja prezydenta Lublina, manifestacje potrafią mieć wpływ na rzeczywistość.
Wyszedłem z panną z piwnicy baru, takiej z dwoma kanapami i stolikiem po środku, a wraz ze mną kumpel z jej koleżanką. Na zewnątrz, pod parasolkami, siedzieli inni ziomkowie z mniej chętnymi koleżankami z innej bajki, zresztą z jedną chyba wtedy chodziłem, i rzucił jakiś pełen zazdrości (że to nie on miesza w cipce w piwnicy) tekst, który mnie wkurwił. Wyprowadzić z równowagi było łatwo, bo była z nami jeszcze jedna pani – Żubrówka, a dziewczyny mało piły. Kumpel też podpity, więc od słowa do słowa i poszliśmy na solówę do pobliskiego lasku. Daliśmy sobie po ryju, kilka rund, ostatnią chyba wygrał, ale tak nieprzekonująco, naprawdę dałem mu to wygrać, bo zaczęło mnie to nudzić, nie ćwiczyliśmy wtedy zbyt dużo i te ciosy nie były jakieś rewelacyjne, my brudni, a towarzystwo czekało. To mu trochę spuściło powietrze, przybiliśmy piątkę i wróciliśmy do stolików, uwaleni od piasku i trawy, z czerwonymi twarzami. Dziewczyny (nie te, co były z nami w piwnicy, tamte niestety od razu się oddaliły) już w ogóle nie były nami zainteresowane, chyba myślały, że ten mądry da temu głupiemu (kurde, nie mogli się wszyscy sobą zająć tam na górze zamiast rąbania mi dupy?) po pysku, a tu kumple wrócili objęci i uśmiechnięci, zataczając się. Codzienność czasów młodzieńczej alkoholizacji. Fajne, takie niewinne jeszcze bójki, bez zbędnej filozofii. Człowiek wracał wyładowany pod każdym względem, po prostu wymijał starych i szedł spełniony spać…
Część zakupów przywiezionych z Niemiec. Kilku znajomych pytało: a znasz niemiecki? Heh. To nie o to chodzi. Chodzi o skład. Patrzę na ziny jako twórca i jak na formę sztuki, patrzę jak inni to składają, tak jak każdy podpatruje – nawet osoby których nie lubi, ale tworzy podobne rzeczy – raperzy, kibice oprawy, grafficiarze… Kurde, prasa podziemna jest bardzo niedoceniana w Polsce. W Niemczech jest i to chyba ich największy plus w moich oczach…
Siedzę przy biurku, piję drugą kawę, próbuję coś napisać. Hrum, hrum – dobiega z fotela stojącego obok. Słowo buldog podobno pojawiło się po raz pierwszy w liście z 1631 roku, w którym to niejaki Prestwick Eaton zamawiał u niejakiego Georga Willinghama dwa buldogi właśnie. Miały one potrafić w sposób doskonały łapać zębami byki. Psy te były używane w popularnej w ówczesnych czasach rozrywce tłumów, szczuciu byków, a następnie walk psów (aż do roku 1858, kiedy to walki te zostały zabronione). Dzisiaj „takie to bestialskie” (te walki, mieszanki zwierzęce…), nie wnikam w Twoje prywatne zdanie na te tematy. W każdym razie później zaczęto miksować te buldogi by uzyskać (a może był to przypadek?) zwierzęta bardziej przyjazne, spokojne, domowe. Hipotezy są różne, np. taka, że buldog francuski to skrzyżowanie buldoga angielskiego z mopsem. Możliwe, ale podejrzewam, że musiała w tym brać udział także jakaś świnia, hruuum dobiega z fotela, a więc mój pies powstał w efekcie jakiejś – przepraszam – zwierzęcej parady równości. Hrum, hrum – poprawia moja prywatna pso-świnia siedząca obok. Na miniaturce buldog ze swoim panem, czyli ze mną, narysowany przez Tommyego na podstawie zdjęcia – motyw użyty na okładkę „DL” 23. Najlepszy kumpel, tylko trochę chrapie. Niedawno moja żona poszła na spacerek i spruł się do niej z balkonu jakiś Marian, że ma wypierdalać z tymi psami. Na kolejny spacerek poszedłem ja i po sprzątnięciu gówna woreczkiem (zawsze to robię, dbajmy o osiedla) zakręciłem nim niczym Dawid procą i wrzuciłem mu to gówno prosto na balkon (dbajmy o osiedla – po raz drugi). Tak, jestem dumny, wszak nie jest to człowiek dobrej woli. Podobnie jak dumny jestem z kolejnej aktualizacji za zero złotych i zero groszy. Przeciw tzw. zdrowemu-kapitalistycznemu-tfu-rozsądkowi!
Znowu wracają. Przyjemne chłodne noce i poranna mgła, które tworzą klimat do tworzenia i czytania. A jak idzie jesień, to na jej cześć refleksyjne „O wszystkim i o niczym”. Ostatnio byłem na grillu u znajomych na wsi i powiedzieli mi – kiedy znowu rozmarzyłem się o domu poza miastem – że, gdy przychodzi jesień wszyscy tu mają depresję. Ja myślę, że nie ma nic lepszego niż czytać przy kominku na prowincji, gdy za sięgającym od podłogi do sufitu oknem żółto-pomarańczowo, lub biało. Ludzie, jaka depresja, ja muszę za to płacić różnym agroturystykom! Piękno. Tymczasem siedzę sobie w tym swoim zapyziałym mieszkaniu w bloku i czytam o życiu artystów ze starych Stanów. Takim – wiecie – ich prawdziwym życiu, dragi, dupy, pedalstwo, pogarda dla służących, depresja i nie mogę uwierzyć, że te historie są prawdziwe… Grzech jest brzydki, tzn. efekt jest brzydki. Piękne są świątynie, najlepiej na odludziu, jeszcze lepiej na polskim odludziu, na tle gór, we mgle. Piękna jest naiwność katolickiej rodziny, gdzieś na uboczu metropolii, dzieci latają po podwórku, rodzice nie przeklinają, a w tym wszystkim im się nie nudzi i nie mają patologicznych obrazów przed swoimi oczami, gdy kładą się spać. Tęsknię za tym, ale wiem, że to będą – o ile w ogóle nastąpią – tylko chwile refleksji, że zawsze wróci ta nuda, bo naiwności nie da się odzyskać, podobnie jak błony dziewiczej. Nuda i pokusa, z którą trzeba będzie walczyć do upadłego, burząc nastrój sielanki… A ostrzegali – ostrożnie otwieraj kolejne drzwi. Kto by jednak ich słuchał?