Odstresowanie w empiku, standard, patrzę na półkę z S.Kingiem, na cały jego dział i myślę sobie, że ten koleś miał, kurde, flow… Totalne betony przemieszane z rozrywkowymi, ale jednak dziełami („Zielona mila”). Potem standard, robota. Otwieram „firmę”, pod samym wejściem na murku siedzi brygada żuli. Wypraszam kulturalnie. Największy ledwo, ale wstaje i chwieje się przede mną, strasznie wali mu z facjaty i nie tylko, czuję bo postanowił przemówić: Mam brązowy pas w kyokushin. O kurwa, myślę sobie, przecież nawet moja półtorametrowa żona by go pchnęła to by poleciał we własne wymiociny, ale tylko się uśmiecham i ponawiam prośbę. Odchodzą. Zawsze odchodzą, ale też zawsze wracają. Tak jak ja i Wy na drogalegionisty.pl i do tej rubryki… Bo tak to jest, bracia i siostry, że są w życiu lepsze i gorsze przyzwyczajenia. Trzeba zawalczyć, by te lepsze nie były tylko odległą historią…
Artur Boruc, a w tle Karat w koszulce z Maryją. Oprawa „Nie lękajcie się”, ale Bóg stwierdził, że lepiej dla pokoju na świecie będzie, gdy tym razem awansują Rangersi…
Dziś poradami Sun Tzu kierują się głównie przedsiębiorcy i kapitaliści, a nie wojownicy. „Jak walczyć, by mieć zysk finansowy”, oto współczesne czytanie „Sztuki wojny” sprzed 2500 lat. Sam staram się ją czytać w parze z tekstami duchowymi i traktować jako poradnik wojny o duszę i dusze, co oczywiście nie jest łatwe. Interpretacja zależy od Twojej wyobraźni, a wyobraźnia mas ma dziś kontekst głównie materialistyczny, jakby wszystko wiedzieli o pochodzeniu świata. Walka, walka, walka. Najgorsze jest to, że po latach tej walki, zapierania się i czego tam jeszcze – cały czas „czegoś” ci brak, nie nasycisz się tą swoją walką, nawet razem z Sun Tzu, Sun Pin i wszystkimi innymi. Wygrasz, owszem, ale nie na zawsze. Pieprzone „czegoś” dopadnie cię nawet gdzieś na wymarzonej i wywalczonej farmie z żoną, krowami, kurami, dzieciakami, kominkiem i świętym spokojem (a może to właśnie on jest tu nie do zniesienia…?), jak serialową Tokio w nowym „Domie z papieru” podczas wegetacji (!) na wyspie-raju.
Chciałbym czasem mieć tabletkę NZT jak w filmie „Jestem Bogiem” (2011). Wyostrzała zmysły, powodowała, że widziałeś jasno i wiedziałeś, co robić w trudnej sytuacji. TRZYMAŁEŚ NA WSZYSTKIM BUTA! Tymczasem człowiek zmęczony i zamulony, a miało być tak pięknie, bo przecież sport, pasja i abstynencja. Prawda jest taka, że pięknie tu nigdy nie jest, ani z tabletkami, ani bez nich. Ani z wiarą (bo krzyż), ani bez niej (bo głupota i chaos). Jeśli chodzi o sielankę na ziemi – już przegraliśmy, także ciesz się tylko chwilą – jak Rysiek – kiedy beztroski uśmieszek gości na twej facjacie. Zaraz zniknie. Żeby nie przegrać, trzeba się zapierać, co potrafią tylko silni (a i oni upadają). Greckie arnesastho, a więc właśnie zwrot „zaprzeć się” jest biblijny (słynny Łk 9,23), a jednocześnie tak mi bliski, bo walczyłem, zapierając się, nawet przed nawróceniem. Zapierałem się nałogów, lenistwa (sport, aktywizm polityczny), ale dopiero Jezus Chrystus powiedział mi, że mam zaprzeć się także samego siebie, co wymęcza mnie ostatecznie. Czym więc jest życie jeśli nie walką i przyjmowaniem smutku? Opierając się na tym samym cytacie Łukasza – mamy walczyć, nie tylko oczekiwać na łaskę daną nam z góry, tym bardziej w naszym, niepokornym środowisku, które spowodowało, że dużo widziałeś i temperament masz wybuchowy. Najpierw zadaj sobie pytanie: gdzie idziesz? Dalej w mrok, bo tu też możesz się zaprzeć i trwać, czy w stronę światła? Jednym z wyjaśnień słowa „zaprzeć się” jest „nie zmienić postanowienia mimo przeciwności i nacisków”, co przecież zawsze (!) oznacza walkę wewnętrzną, ale w imię czego się zaparłeś? Katolicyzm dla mięczaków? To spróbuj. Po co? Jeśli mówimy o obronie moralności swojej i Europy – to jest jedyna droga, inna dopuszcza kompromisy. Codziennie budzę się ze świadomością potrzeby walki. A NZT dalej nie istnieje…
Poprawcie krawaty bracia, bo dziś dwa święta, a poza tym reprezentujemy Polskę w europejskich pucharach, a nasz trener lata w krótkich spodenkach :-). Do rzeczy… Możesz spieprzyć sobie życie przez pierdołę…, a możesz posłać do komór gazowych 400 tysięcy ludzi i w miarę spokojnie umrzeć nierozliczonym za zbrodnie, gdzieś podczas kąpieli w ciepłym kraju, jak dr Josef Mengele z SS. Kwestia pieprzonego szczęścia i przebiegłości. Diabeł potrafi zadbać o swoje sługi, ale tylko do czasu – choćby był to czas śmierci (większość w to jednak nie wierzy, więc wiernie służy…). Ludzie ciągle będą próbowali zrealizować swoje szalone plany, czy to będzie wbijanie igieł do gałek ocznych, by zmienić ich kolor z brązowych na błękitne w ramach prawa (III Rzeszy, mowa o eksperymentach Mengele w Auschwitz), czy też wbijając różne narzędzia poza tym prawem, albo wbijając we wszystkie wartości pęto i wbijając je publicznie, podcinając skrzydła normalniejszym. Problem polega na tym, że każde pokolenie i jego wariaci są nienasyceni i gotowi do działania. Żaden zastany świat im się nie spodoba, bo przecież istnieje coś takiego jak osobista ambicja (pomieszana z kompleksami), a różne bodźce podsycają kolejne szaleństwa. W skrócie – możesz mieć to w dupie, lub się tym przejmować, tak czy siak, świat ma przerypane… Jakie znalazłeś tu miejsce? Udało Ci się na spokojnie, czy jednak musisz podpalać, może nie od razu świat, ale sytuację wokół siebie, bo bez afery i ryzyka to jednak nuda? Jak daleko się posuniesz, kiedy z nią walczysz?
Wiara wiarą, ale jeśli coś – jakaś akcja, słowa, lub społeczność – są tak cukierkowe, że rzygać się chce, to rzygam tym prędzej, czy później. Nie da się, nie przy pewnej mentalności, więc nie martw się bracie – rozumiem Cię, że musimy radzić sobie trochę inaczej. Jeśli człowiek jest wyłącznie zły, wygląda to żałośnie, jeśli wyłącznie dobry – śmiesznie. Wyłącznie dobry, czyli taki, który nigdy… nie wywrócił nawet żadnego stołu w obronie zasad, albo obrony dobrego imienia kogoś, lub czegoś. Cukierkowa wiara z wianuszkami kwiatków we włosach kojarzy mi się raczej z hipisowską wioską, lub z dokumentem „Bardzo dziki kraj” o jakiejś dziwnej sekcie guru z Indii. Na szczęście polska wiara i patriotyzm to my, a więc my decydujemy o ich kształcie. Nie mogę obiecać, wszyscy tu nie możemy obiecać, że nie poniesie mnie, gdy na mojej dzielnicy będzie bujał się po damsku pedał z kobiecą torebką. Od skrótu „LGBT” rzygać się chce (tak, wiem – dużo tego rzygania dzisiaj…), wyskakuje z lodówki jak Robert Lewandowski, tyle że Lewandowski to postać (mimo komerchy) pozytywna. Oczywiste kwestie przestają być oczywiste, ale piękne rzeczy też się jak zwykle dzieją… Nie tylko abp. Jędraszewski – sam byłem świadkiem, gdy proboszcz zwyklej parafii, bez kanału YouTube z kazań, zwracał się do młodszych księży również obecnych przy ołtarzu podczas zwykłej mszy św., że ma nadzieję, że nie dadzą się oszukać i wiernie bronić będą tradycji. Czy tak było też w często przywoływanej jako negatywny przykład-straszak Irlandii, czy może zabrakło takich silnych osobowości kierowanych duchem i odwagą? Budujące i mobilizujące – by przyłączyć się do walki, dołożyć cegiełkę mówienia bezkompromisowej prawdy. I tak we wszystkich kwestiach. Przy tym dbaj, aby Twoje słowa nie odrzucały innych, a zachęcały (dbaj o siebie), a dłonie były gotowe do wywracania stołów…
Starszyzna stadionowa chciała albo się w Polsce wyrwać z szarej nudy – nawet nieświadomie, albo stadion był bastionem Polskości, ciekawym buntem przeciwko PRLowi. Dziś sposobów na bunt i rozrywkę (oczywiście wątpliwej jakości) jest wiele, a więc młodymi kibicami zostają raczej Ci, którzy chcą, lub są przez kogoś przyprowadzeni, często nawet sposobem, szerszą akcją promocyjną. Czy ktoś bardzo młody chce się dziś poprzez ruch kibicowski „wyrwać”…? Wyrywają się raczej przez emigrację. Nie jest to tak atrakcyjne, tajemnicze i pociągające jak kiedyś, może dlatego młyny tak topnieją – kibicują Ci, którzy chcą, a klasa pracująca ma szereg innych rozrywek po robocie. Czy kiedyś liczbowo dorównamy chociażby Niemcom? Tam ludzie mają wiele, a kibicują, bo chcą kibicować. Poziom sportowy u nas nie ten, aczkolwiek mecze bywają ciekawe, jak tak oglądałem ostatnio skróty Ekstraklasy to nawet działo się wszędzie, prócz Legii – no nie licząc ostatniej minuty i gola w Kielcach, ale to dość mało wrażeń sportowych jak na kilka spotkań… Ostatni mecz w LE był szczytem nudy. W rocznicę Powstania Warszawskiego odbył się rewanż w Finlandii, w którym Kuopion Palloseura bezbramkowo zremisował z Legią Warszawa. W dwumeczu CWKS zwyciężył… 1:0 i tak trafił do kolejnej rundy z Atromitosem Ateny, „niebieską gwiazdą”.
Good morning! Arka – Jagiellonia 0-3, Jagiellonia – Raków 0-1, tak… ruszyła ONA! Najwspanialsza z najwspanialszych! Oglądanie jej potrafi razić w oczy niczym wszechobecne tęczowe torebki z Ikei. Aż się boję puścić 1dynkę na Pogoń dziś u siebie z Arką, choć przecież to logiczne, że Portowcy powinni ten mecz wygrać (no chyba, że super wypadli tylko na tle CWKS, o co dziś nie trudno, heh). Do studia „Ligi+ Extra” z 21 lipca przyszedł duński napastnik Kolejorza, który lubi fotografować się z gołą dupą i flagami swojego upadłego kraju. Taki typowy gwiazdor-obcokrajowiec, który nad Wisłą zarabia zbyt dużo. Oglądałem – z tęsknoty za ligą – ten magazyn i irytował mnie pedalski uśmieszek pyro-blondasa, w dupie mam drużynę Lecha, ale to niestety taki negatywny przykład jak obcokrajowcy podchodzą do gry w Polsce. Wszyscy wiedzą jaki Poznaniacy mieli sezon, jeszcze gorszy niż Legia, a tymczasem blondas jakby miał w dupie transparenty kibiców, sam zresztą przyznał, że niezbyt szybko dotarło do niego o co fanatycy mają właściwie pretensje, no ale jeśli mają to on przyjmuje to „po amerykańsku” – „okej – mają do tego prawo”. Jest to powiedziane z taką samą obojętnością jak obojętność na nowe przywileje dla zboków. „Okej – przecież mi nie przeszkadzają” (w domyśle: „co mnie to obchodzi?”). „Mi i tak kasa wpływa na konto”… Takie jest dziś podejście do zasad, nikt nic nie rozumie, albo zgadza się na wszystko, wszak panuje wolność i tolerancja dla cudzego zdania. Era zamierania wspólnoty. Nie zgadzajmy się na to – do końca!
W wielu filmach i serialach przewija się motyw, że ktoś kradnie duże pieniądze, a po wszystkim, po tym jak ryzykował dla nich życie, wreszcie kończy na jakiejś egzotycznej wyspie u boku tej walizki z forsą i oczywiście pięknej kobiety. Fajne to… i ta wyspa, i ta walizka, i ta kobieta… Ale – do chuja – co tam niby robić na tej pieprzonej wyspie przez całe życie? Gdzie bym nie był w wakacje towarzyszy mi zeszyt do „DL” i muzyka z Polski, jakiś mecz na nośniku. Relaks byłby niemożliwy, gdyby nie czekał na nas stadion, sala treningowa spod której usuwam puste butelki po żulach. To co wartościowe pochodzi nie z raju na ziemi, a z piekła na ziemi, bo stal w ogniu się hartuje – mam na myśli wszystko to o czym piszę już trzynasty rok pod nazwą „DL”. Raju nie szukaj na ziemi. Zabieram się za kończenie kolejnego zina papierowego dla garstki, która jeszcze wie, co to i prócz ciepłej pogody marzy jeszcze o ciepłym materiale z undergroundu.
W takich tytułach jak „Stowarzyszenie umarłych poetów”, czy jadąc hitem, Pink Floyd – „Another Brick In The Wall” próbowano walczyć ze zjawiskiem wychowywania pokolenia klonów, nastawionych na sukces i nieodróżniających się od siebie. Oczywiście wylano dziecko z kąpielą (wystarczy spojrzeć na dzisiejszy Zachód, każdy „chce być bogiem”), ale rodzice oraz nauczyciele nie byli bez winy – surowością i brakiem zrozumienia młodego pokolenia doprowadzili do buntu, który miał gdzie się skierować. Jako trener muszę robić wyrzuty ludziom. Muszę. „Ty nie zasuwasz jak należy”, „Gdzie byłaś jak był trening?” itd. Człowiek-wyrzut, na tym też to polega, ale jak tu teraz nie przesadzić w słabszy dzień? Nie da się dobrze uczyć jeśli nie walczysz ze swoimi wadami i nie jesteś ze sobą, ze swoim słabszym dniem i chorymi ambicjami szczery. Nauczyciele, wychowawcy często przesadzają, tak jak rodzice. Dziś kult sukcesu jest zakorzeniony w „dodatkowych zajęciach”, które de facto sam mam przyjemność prowadzić. Kumulacja jednak jest w naszym ulubionym futbolu, w którym szaleni rodzice bluzgający wszystkich dookoła, a głównie syna, są już zjawiskiem kultowym. Wszystkie te nerwy po to, by w mediach społecznościowych umieścić zdjęcie z medalem i podpisem „mój skarbek”, bo bez medalu to jest tylko „mój”, ale już nie „skarbek”, chociaż nikt tego wprost nie powie. A potem ma zarabiać (bo „tatuś odkrył talent, którego nikt inny nie widzi”), jak Lewandowski, rzecz jasna… To jest ciemna strona piłki dziecięcej i mam nadzieję, że w powstającej, pięknej akademii Legii Warszawa znajdą się ludzie, którzy będą wychowywać także rodziców…
To jak… wejdziemy, czy nie wejdziemy wieczorem na mecz po chaosie z systemem sprzedaży online…? Żartuję, ale oczywiście prawie wszystkiego można się spodziewać, co mnie trochę stresuje, tym bardziej, że mam zamiar zabrać na pierwszy mecz CWKS kolejnego młodego podopiecznego. Taki małolat chce normalnie wejść, chce dobrej gry i dobrych piłkarzy. Czy nabytki Legii są dobre, czy jak Chris Philips będą zaraz grały sparingi z jakąś Jarotą Jarocin w barwach rezerw…? No i oczywiście atmosfera jest najważniejsza, ale o nią się nie trzeba akurat na Łazienkowskiej martwić, poza tym to ja i Ty mamy na nią wpływ, to nasza robota… Na Łazienkowskiej trzeba się martwić o „profesjonalistów”. Nowe koszulki? Nie podobają mi się. Moim zdaniem pasek przez klatę mógłby się stać stałym elementem jednego z kompletów każdego sezonu, to coś charakterystycznego – związanego również z (coraz częściej znikającym…) herbem naszej Legii, a tak to… Różne są gusta, moim zdaniem na minus. Sezon zaraz rusza na dobre… dajcie nam w końcu jakieś plusy!
Dopiero co napisałem felieton o czytaniu gazet, ale jak tu je w spokoju czytać skoro wszystkie jadą po grze Legii wzdłuż i wszerz? Mamy ostatnio ciężkie prasówki. Wiadomo – dystans ratuje, nie można wszak dać się zwariować, ale to, że coś jest nie tak, widzi każdy. Owszem, nie takie wyniki widziała piłka nożna jak 0-0 w Gibraltarze (a… Wilno?), ale problemem jest coś innego – brak sytuacji w tym meczu i ogólnie ostatnie sezony. Można mieć pieprzonego pecha, bombardować bramkę przeciwnika, albo zamknąć zespół na jego połowie i naciskać, ale akurat „nie był to nasz dzień” i nic nie wpadło. Ktoś mógł mieć super gardę i dzięki niej wytrwać jakimś cudem z mającym nie najlepszy dzień Kliczko, mimo że do klasy mistrza dużo mu brakuje. Zejść potem z murawy jako taki Kliczko z niedosytem, lecz z racjonalnym poczuciem swojej siły, powiedzieć: „kurde, sami widzieliście, powinno się udać, ale się nie udało, sorry”. Dzisiaj nie, jutro tak. Było inaczej. Tu próbuje się zakłamać rzeczywistość. Znam osobę (kiepskiego kierowcę, który zdał za nastym razem), która właśnie zaparkowała samochód zbyt dużym łukiem – wgniotła sobie maskę, a tamtemu walnęła w zderzak, który wyraźnie się opuścił. Ta osoba patrzy na ten zderzak i mówi: nic mu się nie stało, nie świruj, ale nie tak, że ironicznie… tylko naprawdę w to wierzy, nie chce tego widzieć. Nie zrozumiem takich osób. Jeśli sztab Legii widzi, że jest lipa, ale nie chce tego wypowiedzieć głośno z powodów psychologii sportu (nasi pracowali, więc powinno działać, a jak nie działa to pewnie wina murawy…), może to oznaczać, że po prostu nie ma planu, czytaj – jest, hm, średniej klasy specjalistami… Zrobiliśmy robotę, zakupy, a tu dupa. I co wtedy? Dobre pytanie. Oczywiście, że jeszcze jest czas, ale jeśli we wrześniu będzie pozamiatane to Mioduski miej honor odejdź będzie po raz kolejny dudniło w legijnym uchu od razu po przebudzeniu… I co tu więcej napisać?