LIST CZYTELNIKA: Stereotyp na prawicy (lemingi).
Siema. Czytam właśnie ostatni felieton na „DL” i poruszyłeś temat, który w mojej opinii jest już z przyzwyczajenia na prawicy spłycany i to powszechnie. Chodzi o tzw. lemingów, czyli szeroko rozumianych ludzi z drugiej strony myślowej barykady. Piszesz: „Dla kogoś to tylko kolejny dzień w raju, bo tylko raj nauczyli go widzieć. Tak bezpieczniej, spokojniej. Oni naprawdę istnieją. Ludzie zombie. Ci, co myślą, że życie to pieprzone „Warsaw Shore”. Ale Phil, jeden z niewielu robiących pop o czymś, ma rację – pomyśl dwa razy… Bo opisane podejście jest zdecydowanie za grube…”. Studiowałem, pracuję od niedawna w korporacji i to w branży reklamowej, a więc zagłębiu tego typu ludzi i moja obserwacja jest taka, że faktycznie ich poziom rozumienia rzeczywistości społeczno-politycznej jest dramatyczny, a za przykład niech posłuży ta rozmowa na „ołpenspejsie” sprzed dosłownie kilku dni:
Kolega 1:
– Jebać te eurowybory, i tak nikt z nich nic nie może zmienić.
Koleżanka 1:
– No co ty mówisz, trzeba iść! Można wybrać przecież lepszych albo gorszych! A tak wybiorą jakichś oszołomów, jakiegoś Korwina Mikke i już w ogóle będziemy ośmieszeni!
Koleżanka 2:
– Żaden z nich nie jest wart, żeby nas reprezentować. Nie wierzę, że komukolwiek chodzi tam o wspólne dobro Europy.
Natomiast naszym błędem jest rozciąganie słusznie krytycznej oceny tego stanu rzeczy na całościowe ujęcie danej osoby. To uproszczenie, które zaciemnia rzeczywisty obraz, a co za tym idzie – utrudnia zrobienie właściwego rozpoznania.
Ponieważ ci sami tak głupio myślący ludzie, to często osoby inteligentne, posiadające pasje, pogłębioną wiedzę w interesujących je dziedzinach i po ludzku sympatyczne. Wcześnie zakładający rodziny (tyczy się to głownie przyjezdnych, a serio – to 85% kadr w korporacjach). Odbiega to trochę od stereotypu, którym już chyba z automatu się na prawicy posługujemy.
Nie chodzi tu o ich obronę, ale zrozumienie faktu, że ich światopogląd zwykle wynika z braku czasu, sił i chęci do pogłębionej analizy politycznej, a przez to chętnie przyjmują obiegowe opinie.
Do tego dochodzi aspekt socjologiczny. To są osoby wyrwane z rodzinnych stron, pozbawione tradycyjnych społeczności, a ich wielką motywacją – związaną z lekkim wstydem, widocznym kiedy pyta się skąd pochodzą – jest nabycie „wielkomiejskości”. To taki pakiet, który sobie wyobrażają i dążą do niego jako wzoru, zawierają się w nim także „wielkomiejskie” poglądy. Ale nie są one w żaden sposób ugruntowane.
I co znamienne, odrzuca ich wszelki radykalizm w formie, ale szybko miękną, gdy wykłada się poglądy w sposób bardzo spokojny, konsekwentny i spójny. Słuchają, przy bliższych relacjach albo dłuższych rozmowach zaczynają się nawet wyznania typu „no ja w sumie tez nie przepadam za gejami”, „wiem, że to stronnicze media” itd.
Sumując – uproszczenia nam nie służą. Psują ostrość widzenia, a tej nigdy za wiele.
Pozdro, A. (mail do wiadomości redakcji)