LIST CZYTELNIKA: Jakie postawy Kościół w swojej interpretacji jest jeszcze w stanie zaakceptować?

Wiele razy próbowałem sobie odpowiedzieć na pytanie o sedno problemu występowania rozmaitych skandali obyczajowych w Kościele. Od lat w gronie znajomych, stałych czy przypadkowo poznanych, a także współpracowników synonim „Ksiądz – pedofil” stał się tak powszechny, że w zasadzie niesłyszalny stał się także jakikolwiek głos sprzeciwu i obrony (w tym ten, który powinien wychodzić ode mnie – za co się głęboko wstydzę, wobec niezaprzeczalnych faktów czasami brakuje mi odwagi). Próbując zdiagnozować praprzyczynę, doszedłem do wniosku, że to niestety problem głęboko związany z ingerencją w sprawy doktrynalne Kościoła, która miała miejsce podczas Soboru Watykańskiego II. Chciałbym ten wywód oprzeć wyłącznie na moim osobistym świadectwie i doświadczeniach, bowiem nie czuję się godzien żeby stawiać się w pozycji autorytetu albo głosu sumienia – jestem prostym katolikiem, grzesznym (aż nadto) człowiekiem, dążącym (najczęściej bez powodzenia) do budowania w sobie prostej, naiwnej, dziecięcej wiary w Boga, Jego Miłosierdzie i Sprawiedliwość.

W zeszłym roku był taki numer „Zawsze Wiernych”, zatytułowany „Msza Święta – Najpiękniejsza Rzecz po tej stronie Nieba”. Brzmi to wzniośle i bardzo pięknie, do mojej wrażliwości na przykład przemawia mocno. Ale sens tej sentencji w moim odczuciu zrozumie tylko ten, kto miał okazję choć raz w życiu wysłuchać Mszy Świętej w starym rycie trydenckim.

Pierwszą taką Mszą w moim życiu była Msza Wieczerzy Pańskiej A.D. 2017. Udałem się na Nią zmęczony przeżywaniem choroby nowotworowej mojej ukochanej Siostry, szukałem jakiegoś rodzaju duchowego ukojenia i odnalazłem go w murach kościoła św. Klemensa przy Karolkowej w Warszawie. Celebransem był kapłan, wykształcony w jednym z tradycyjnych seminariów za granicą. Wygłosił bardzo zbożne kazanie o swoich współbraciach. Mnie osobiście w pamięć zapadł fragment kazania, w którym mówił o tym, że podczas święceń ręce kapłana związane są symbolicznie wstęgą, która po śmierci jego matki zostaje zawiązana na jej rękach.

Sama Msza to oczywiście piękny chorał gregoriański w wykonaniu wykształconych muzyków. Ilość cichych i często niezrozumiałych gestów kapłana, przyklęknięć, znaków krzyża, okadzeń, wreszcie samo przeistoczenie chleba w Ciało Pańskie, które dosłownie wgniata w ziemię! To coś absolutnie niesamowitego, przepiękny i jedyny w swoim rodzaju skarb Kościoła.

Nie chcę przy tym umniejszać Mszy Novus Ordo. Sprawowana pobożnie moim zdaniem także może być ogromnym ładunkiem Łaski i duchowych przeżyć. Jednak obiektywnie jest to Ofiara sprawowana w sposób uboższy, w dodatku jej podatność na modyfikację formuły sprawia, że niestety często pozwala dużą dozę tzw. „prywaty”. Opiszę tu przykład sprzed kilkunastu dni z mojej aktualnej parafii w pewnej podwarszawskiej miejscowości. 3 maja – święto Matki Bożej Królowej Polski. Przed samą Mszą miała zostać odsłonięta płyta pamiątkowa w hołdzie „Obrońców Ojczyzny”. Z grubsza wydawało się to godne i zasługujące na pochwałę. Ale…

Gdy wszedłem do kościoła zauważyłem, że część ludzi stoi przed wejściem, część czeka na rozpoczęcie w środku. Nagle rozbrzmiał przed megafon donośny głos jakiegoś Pana (nie wiem jak go określić – „Mistrza ceremonii”?), który w imieniu Księdza proboszcza zaczął witać przybyłych gości. Wśród nich – osobę sprawująca aktualnie urząd burmistrza, która w czasie liturgii (przed błogosławieństwem) wyszła pod ołtarz, żeby do mikrofonu wygłosić swoją uroczystą mowę związaną z… uchwaleniem Konstytucji 3 maja. Oczywiście bez żadnego „Szczęść Boże” ani „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. „Dzień dobry Państwu” – jeśli dobrze pamiętam – to właśnie powiedziała na początku do wiernych zgromadzonych na Mszy Pani Burmistrz.

Jednak nie to wzbudziło moje największe oburzenie. „Mistrz Ceremonii” – w mundurze oficera WP (kombatant? Rekonstruktor? Z racji wieku, raczej już poza czynną służbą, jeśli to był naprawdę żołnierz). Najgorliwiej i najgłośniej powitał panią poseł na sejm RP, podkreślając oczywiście jaką partię pani poseł reprezentuje (PiS). Myślę, że warto w tym miejscu wymienić nazwisko tej pani – poseł Anna Czerwińska (warto je zapamiętać, choćby w kontekście wyborów). Zainteresowało mnie, jak wyżej wymieniona poseł zagłosowała w sprawie projektu obywatelskiego „Zatrzymaj aborcję”. Otóż nie tyle zagłosowała przeciw, co wręcz opowiedziała się za skierowaniem feministycznego projektu „Ratujmy kobiety” do dalszych prac! Osoba jawnie popierająca grzech aborcji zajmuje miejsce w pierwszej ławie przy Ołtarzu Pańskim, na zaproszenie… Proboszcza? Nie sposób nie wspomnieć, że plakaty wyborcze tej pani zawisły niedługo potem w całej miejscowości. Pogratulować kampanii.

Pytanie brzmi: jakie postawy współczesny Kościół w swojej interpretacji jest jeszcze w stanie zaakceptować? Co jest w stanie przemilczeć lub jakie fakty zamieść pod dywan?

Abstrahując od pedofilii, Kościół zmaga się z wieloma problemami i zaniedbaniami. Pedofilia jest spośród nich najjaskrawsza i najłatwiejsza do wytknięcia. A przez wzgląd na nośność tematu, pod tzw. skandal obyczajowy najłatwiej jest podciągnąć różne wątpliwie zweryfikowane przypadki – osobiście słyszałem o księdzu, którego w pedofilię próbowano „wrobić” i tak naprawdę dopiero na wokandzie udało mu się oczyścić swoje dobre imię od publicznego znienawidzenia. Ktoś zainfekował jego komputer obrzydliwymi treściami bez jego wiedzy i pod jego nieobecność – nie chce nawet sobie wyobrażać, przez jaki koszmar ten kapłan musiał przejść w tym ciągnącym się zapewne miesiącami akcie samoobrony. Znam też przykład księdza, posługującego za czasów mojego dzieciństwa w dużej parafii. Ten kapłan z kolei nie poradził sobie z ciężarem oskarżeń i publicznej infamii – podejrzewa się, że odebrał sobie życie. Nie żyje już od kilku lat, a opinia obiegowa w dalszym ciągu zdaje się sugerować, ze pewnie przygniótł go ciężar poczucia winy, skoro podjął tak desperacki krok. Ja z kolei zapamiętałem go jako świetnego gościa, odpowiedzialnego za pracę z parafialną młodzieżą i dziećmi. Reżysera pięknych jasełek, w których występowali moi znajomi, moja świętej pamięci siostra… dzieciaki darzyły go sympatią, doceniali go rodzice, nauczyciele… jakże łatwo zakładać teraz a priori, że „zabił się, bo widocznie miał powody”. Łatwo uderzyć w kogoś, kto nie może się już obronić…

Trudno mi podchodzić do takich produkcji jak ostatni film Sekielskich z zimną głową – wszak cały czas mam na uwadze, ze reżyserem jest człowiek, który w ostatnich latach swojej dziennikarskiej kariery kojarzony był raczej z niezbyt udanymi próbami zaistnienia w przestrzeni youtube’a ze swoim autorskim kanałem i jakimiś reportażami emitowanymi zdaje się w TVP (swoją drogą, niektóre były niezłe – jak choćby ten o „zemście krwi” w społeczeństwie albańskim), ale cieszącymi się chyba dość ograniczonym odbiorem. Warto też przypomnieć, że Pan Tomasz Sekielski jakoś niedługo po premierze „Kleru” Smarzowskiego szumnie zapowiadał, że on to dopiero „szykuje prawdziwą bombę”. I jak tu nie podejrzewać nieszczerych intencji?

Na tym zakończę, nie chcę silić się na górnolotne podsumowania. Po prostu módlmy się. Za Kościół, kapłanów, za tych cierpiących z ręki zwyrodnialców i dewiantów. Po chrześcijańsku należałoby zapewne i za nich samych, ale wiesz zapewne sam, jakie to trudne

Pozdrawiam serdecznie,

Mateusz

PS od ŁG: Z Kościołem w otwarte karty. Nie da się inaczej. Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski o filmie „Tylko nie mów nikomu” braci Sekielskich i nie tylko: