LIST CZYTELNIKA: Spowiedź generalna.
Piszą do mnie ludzie, z różnymi sprawami… Czasem składnie – i można opublikować (nawet lewaka opublikowałem jak się nie napinał i szło zrozumieć, co ma na myśli, piszcie to na plus redakcji, heh), czasem tak głupio, że nie mogą być trzeźwi, a jedyne, co mogę to strzelić za nich Zdrowaśkę i wyrazić żal, że życie…, wróć, nie życie – że sami tak kiepsko ze sobą zagrali. Jeden z moich czytelników mi tego nagle pogratulował, dodając, że głośne tytuły prasowe muszą… same do siebie pisać jako jakiś „Stefan Kowalski do GW”, a tu proszę.. Ostatnio o 8:00 rano młoda barberka zaczęła opowiadać mi swoje życie, problemy z narkotykami i sprawy z domu. To co zrobiłaby mi na głowie w 40 minut, przeciągnęła do 1,5 godziny. Słuchałem. Na koniec spytała kiedy znowu będę i dodała komplement, że „można pogadać” (nie chowam obrączki jak tam idę, a o żonie tylko dobrze…). Zacząłem zastanawiać się – dopiero niedawno, co takiego robię, że ludzie chcą mi opowiedzieć rzeczy, których – jak się okazuje – nie mogą opowiedzieć nikomu innemu? Czy to wirtualnie, czy na żywo. Czasem pycha mnie zrzera, a czasem niepokój, kiedy dzieciak wyciąga rękaw pełen głębokich sznyt i mówi akurat do mnie, mi pierwszemu: „nie wiem, po prostu nie wiem czemu”… Pozostaje wiara w to, że Bóg nie stawia obok Ciebie ludzi przypadkowo. Wniosek jaki mi się nasuwa jest jednak optymistyczny: lepiej być szczerym niż udawać doskonałego, to jest właśnie cecha LUDZI. Każdy z nas ma myśli ukryte i szukamy osoby, która o tym z nami pogada i nie wyśmieje. Co mamy dzisiaj? Długą opowieść czytelnika o generalnej spowiedzi. Ona – generalnie – zmienia wiarę, też doświadczyłem…
ŁG
W ostatnim czasie, na łamach „Drogi Legionisty” sporo można było przeczytać o sakramencie pokuty i potrzebie szczerej spowiedzi. W niniejszym liście czytelnika chciałbym się podzielić swoją refleksją i punktem widzenia. W swoim życiu miewałem okresy, w których zwyczajnie nie rozumiałem istoty spowiedzi, miałem do niej lajtowy i letni stosunek, miałem za sobą m.in. rok bez spowiedzi, a także z dzisiejszego punktu widzenia: standardowe spowiedzi świąteczne tj. przed Wielkanocą i Bożym Narodzeniem i to oczywiście jak się zdążyło, w pośpiechu, bo przecież trzeba było, bo tak wypadało, bo tak robiła większość.
W momencie swojego nawracania, zbliżania się do Boga i pogłębiania wiary, zacząłem uczęszczać do spowiedzi częściej. Pamiętam jedną z pierwszych spowiedzi, do której zdecydowałem się pójść żyjąc jeszcze w konkubinacie. Mimo świadomości braku możliwości rozgrzeszenia, dążyłem do niej, by móc uklęknąć przed Jego obliczem i wyznać swoje grzechy. Coś się we mnie już wtedy zmieniało, była to jedna z pierwszych spowiedzi, do której nie szedłem w związku ze swoim dotychczasowym „podejściem”, np. na skutek zbliżających się świąt, czy jakiejś innej zewnętrznej presji, lecz z prawdziwe rodzącej się wówczas w moim sercu potrzeby. O dziwo dla mnie, spotkało mnie zrozumienie, kapłan naprawdę pochylił się nad moimi problemami, rozterkami, jednocześnie dziękując, że przyszedłem do spowiedzi wiedząc, że nie dostanę rozgrzeszenia, dodając otuchy w walce o mnie. Zwykła, prosta i szczera rozmowa, ale naprawdę dużo wniosła do mojego ówczesnego postrzegania wiary. Nie wiem jakie odczucia mają inni, lecz żyjąc w konkubinacie, wierząc, mając świadomość zbłądzenia i źle obranej drogi, choć nie mogłem przystępować do Komunii Świętej, czyniąc jednocześnie starania aby zmienić swoje położenie, miałem w sobie niesamowite dla mnie pragnienie i potrzebę przyjmowania Boga do siebie, szczególnie w okresie zbliżania się do ślubu. I ta pojawiająca się wówczas myśl… Co by było gdyby On przyszedł dziś zbawić świat?
Po jakimś czasie, udało mi się wyprostować swoją drogę… Zawarłem sakrament małżeństwa. Niesamowity impuls, dar. Szczególnie martwi dziś płytkie, często niedojrzałe i hedonistyczne podejście i spojrzenie świata, mediów i młodego pokolenia na małżeństwo jako coś zaściankowego, jak na niepotrzebny papierek. Zacząłem chodzić do spowiedzi częściej. Im bardziej wychodziłem z ciemności, tym częściej zacząłem przypominać sobie grzechy mojego dzieciństwa, okresu dojrzewania i starszych lat, nigdy nie wypowiedzianych w konfesjonale, nieodpuszczonych. Ciągle nie dawało mi to spokoju, coś mnie wewnętrznie męczyło, a wraz z kolejnymi spowiedziami, czułem, że naprawdę coś jest nie tak.
I stało się to, o czym jeszcze niedawno nawet bym nie pomyślał lub słysząc to, kazałbym się zwyczajnie puknąć w czoło. Poczułem w sobie potrzebę spowiedzi generalnej, spowiedzi z całego swojego dotychczasowego życia. Chodziłem z tym, żyłem, męczyłem się, postanowiłem w końcu wziąć sprawy w swoje ręce. Ale to spowiedź generalna… To nie można tak z miejsca, przed Mszą lub w jej trakcie… zastanawiałem się, dochodziły do mnie głosy zwątpienia, zrezygnowania, może złego. Jak to? Ja – osoba anonimowa w nowym mieście, pójdę do księdza, zaczepię, zagadam, poproszę go aby mnie wyspowiadał z całego mojego życia? Przecież pozna moje wszystkie grzechy, te najwstydliwsze, co o mnie pomyśli, zapamięta mnie, będzie rozpoznawał… W gąszczu tych złych myśli, pojawiały się też te budujące i zachęcające… Odwagi, przecież wiara dziś wymaga facetów z krwi i kości, przede wszystkim męstwa i determinacji, świat potrzebuje mężczyzn – silnych i kochających ojców, ponieważ bez nich nie będzie silnych rodzin. Ok, wzniosłe słowa, a chodziło „tylko” o spowiedź, o stanięcie w prawdzie z własnym ja, ego, z własnymi słabościami, żądzami, nieumiarkowaniem. Może dla jednych to pestka, ale dla mnie to była bitwa, być może mała bitwa o duszę… Przemyślałem sprawę, stwierdziłem, że jest jeden ksiądz, do którego mógłbym w sumie z taką prośbą się udać. Nie oceniona jest tu ręka Najwyższego. On jest po prostu genialnym reżyserem.
Chodziłem z tym wszystkim ok. 1,5 tygodnia, stwierdziłem, że z uwagi na grafik oraz nadchodzące obowiązki, muszę zajrzeć w sobotni poranek do kościoła – swoją drogą mam w sobie coś takiego, że uwielbiam Msze Święte z niewielką liczbą wiernych, im mniej tym lepiej (choć wiadomo, nie bez przesady), może to dziwne, nie wiem jaki punkt widzenia mają inni, ale nie lubię tzw. masówy. Cenię sobie tą intymność, ciszę, niezakłócony spokój, skupienie, wtedy najbardziej oddaję się Bogu i właściwie przeżywam ten czas. Ponadto, zapach kadzidła powoduje coś niesamowitego. W takich chwilach najowocniej przeżywam ten czas, będąc świadkiem tego niesamowitego cudu, który dzieje się podczas każdej Mszy Świętej, gdy możemy spożywać Ciało i Krew, które On oddał za nas.
Wracając do zagubionego wątku, chciałem spotkać wybranego księdza w ten sobotni poranek, poprosiłem Boga, by dał mi sposobność, okoliczności. Nie wyobrażałem sobie sytuacji by pójść specjalnie na kancelarii i tak zwyczajnie zapytać… – dziwne, wiem, lecz tak zwyczajnie miałem. I tu nieoceniona pomoc, stąd też wspomniałem o genialnym reżyserze. Nie wyrobiłem się na Mszę Świętą, postanowiłem, że zwyczajnie zajrzę na chwilę do Kościoła, stanę z tyłu, pomodlę się by po chwili wyjść. Reszta chyba już wiadoma… W trakcie Mszy z kościoła wychodzi kapłan którego chciałem spotkać. Jak nie teraz to niby kiedy? – przeleciała myśl. Nie czekając wyszedłem za nim, wokół nie było nikogo, kto mógłby mnie zniechęcić lub spowodować zrezygnowanie i zmianę decyzji – poprosiłem, zgodził się, nie pytał o przyczyny, bowiem spowiedź taka powinna następować w kilku przypadkach. Umówiłem się na konkretną godzinę i datę, choć zostałem poproszony o upewnienie się czy czasem nie wypadnie jakiś wyjazd.
Przez kilka dni chodziłem jak nadęta struna, żyłem w oczekiwaniu na jedno z najważniejszych wydarzeń w moim życiu, czując podekscytowanie, niepewność. Czekałem na coś wyjątkowego. Dzięki prawdziwemu rachunkowi sumienia, jakiego jeszcze nigdy nie odbyłem i przypominaniu przez prawie tydzień czasu swoich grzechów i ich zapisywaniu – udało się mi się przygotować. Teraz jestem tego pewien… Dzięki temu, stwierdziłem, że przez większość czasu… tak naprawdę nie powinienem przystępować do Komunii, nie byłem godzien. Ponoć, budząc się o 4 rano, nie idąc tak wcześnie do pracy i nie śpiąc, można podejrzewać u kogoś nerwicę albo nadchodzące ważne wydarzenie. Tak było w ten umówiony dzień. Oczywiście zwolniłem się z pracy, w środku tygodnia, nie mówiąc nikomu o przyczynach, już widzę te spojrzenia i słowa, że dziwak, kto normalny idzie do spowiedzi, w dodatku generalną, jaką? W robocze południe, szczególnie po emisji filmu… Stało się, szedłem na bitwę, duchowny nie zawiódł, czekał, to się działo naprawdę… oj, a ile się działo we mnie, ile emocji się kotłowało. Najdłuższa spowiedź w życiu, 2 godziny do nadrobienia, wypowiedzenie najgorszych grzechów, najbardziej wstydliwych, ukrytych w najciemniejszych zakamarkach duszy, tych, które czuły się jak u siebie, tych już dawno zapomnianych, do których często nie przywiązywałem wagi, a które sprawiły tyle smutku innym, aż w końcu tych nigdy niewypowiedzianych i nieodpuszczonych, z różnych sfer, seksualnej, okresu dojrzewania, moralnej, chrześcijańskiej, używek, nałogów, różnych zachowań, wszelkiej maści przewinień, zaniedbań… – i ta w końcu niemożliwa do opisania radość, oczyszczenie, euforia z wypowiedzenia grzechów, ich wybaczenia. Dla mnie osobiście było to jedno z najmocniejszych uczuć jakich doznałem w związku z wiarą.
Każdemu kto miewa podobne rozterki, osobiście polecam spowiedź generalną. Od tamtego wydarzenia nie spotykam myśli związanych z przeszłymi grzechami. Jest jeszcze jedna niesamowita rzecz. Przez cały opisywany dzień oraz kilka kolejnych dni czułem w sobie niespotykane wcześniej pokłady dobra i miłości. Naprawdę chyba nic nie wyprowadziłoby mnie w tym okresie z równowagi, współpracownicy, najbliżsi, żona. Wszystkie złe emocje, nerwy po prostu się nie liczyły. Jak zbłąkane dziecko, syn marnotrawny, poczułem na własnej skórze i tego jestem pewny, że to prawdopodobnie łaska uświęcająca. Być może prawdziwie, tak mocno i szczerze po raz pierwszy w życiu ją poczułem?
Bardzo podobała mi się refleksja zawarta w jednym z wpisów na „DL”, tj. porównująca życie ziemskie i spowiedź do gry w dwa ognie. „Ta przyziemność to jednak trochę jak zabawa w dwa ognie, czekasz aż piłka cię dotknie – życie w stanie łaski uświęcającej jest taką sytuacją jak z nowego singla braci Waglewskich i ze znanej szkolnej gry (bardzo nie lubiłem). Jak wiadomo, gdy dostaniesz w niej piłką, musisz zejść („zbity”) z boiska. To tylko kwestia czasu, może on być długi, lub jako jedyny z wielu graczy możesz wygrać! Większość jednak odpada… Po spowiedzi wracasz do gry, ale czas, kiedy jesteś poza jej polem jest bardzo niebezpieczny, bo nie dość, że sytuacja potrafi się pogorszyć to nie wiesz kiedy główny organizator zabawy powie: fajrant!”. Tomasz a Kempis dopowiada: „Wiedz, że twój odwieczny wróg szatan zawsze stara się przeszkodzić ci w twoim pragnieniu dobra, usiłuje odciągnąć cię od służby Bożej, od czci świętych, od rozpamiętywania mojej męki, od uprzytamniania sobie grzechów, od baczenia na własne serce i od silnego postanowienia doskonałości. Podsuwa wiele złych myśli, aby cię wpędzić w smutek i strach, odrywa od modlitwy i czytania Pisma. Nie lubi szczerej spowiedzi i robi, co może, abyś przestał przyjmować Komunię świętą. Nie wierz mu i nie zważaj na niego, choćby ciągle nastawiał na ciebie podstępne sidła”.
To wszystko było możliwe dzięki „Drodze Legionisty” – dzięki, muzyce Piotrka „Tau”, portalowi „Pch24”, książkom Piotra Glassa, Spowiednikowi oraz oczywiście Jemu! Viva Cristo Rey!
ŁR.