3.10.19 Wspomnienia: wyjazd Widzew – Legia’2010. Bez kalkulacji!
Był październik 2010, cholera, już 9 lat temu! Od tego meczu jakby symbolicznie wiele się zaczęło. Klimatyczny wyjazd bez żadnej drętwej kalkulacji. To na Widzew – Legia’2010 zadebiutowały białe kominiarki, w których potem Legioniści wizytowali także m.in. manifestacje 11 listopada, walcząc z lewakami i policją. Był to wyjazd, po którym uwierzyłem, że nawet lata protestu przeciwko okupantowi z ITI, czy innego podobnego gówna, nie są w stanie wyssać z ludzi tylu lat ultra-historii oraz ich pasji, w której dorastali. Dziki najazd na Łódź był jak powrót do żywiołu, jak powiew świeżego powietrza, chociaż oddychało się głównie milicyjnym gazem, którego niewidoczna chmura wisiała nad stadionem RTSu. To się pamięta! A mecz pamiętacie? Kto to, kurwa, był Machnowskij…, a taki koleś stał w bramce Legii podczas tego spotkania!?
Są takie mecze, na które czeka się dłużej niż na inne. Jednym z takich meczów jest konfrontacja Legii z Widzewem – naszym głównym rywalem z lat 90tych. Z RTSem spotkaliśmy się w piątek 15 października 2010 po raz pierwszy od dwóch sezonów, a jeszcze więcej czasu minęło od kiedy byliśmy tam „na legalu”. Ciśnienie było zatem spore, tym bardziej, że było to po akcji z flagą „Visitors”.
Wyjazd do Łodzi wyznaczony był na godzinę 15:30 z dworca Zachodniego. Tam też mieliśmy podstawiony pociąg specjalny. Już na zbiórce dało się wyczuć, że wyjazd będzie miał odpowiedni klimat. Nie było raczej widać przypadkowych ludzi, średnia wieku też odpowiednia… Droga do miasta Łodzi mija szybko i przyjemnie, na rozmowach, a także nakręcaniu się odpowiednio na to spotkanie.
Za sektorem gości meldujemy się po 17:00. Otoczeni plutonem psiarni i obserwowani z milicyjnego śmigłowca, ściskamy się w wąskim przejściu i ustawiamy się w kolejkę. Zaczynają się cyrki z wpuszczaniem. Sprawdzają nazwiska na liście (okazuje się, że części – mimo zakupionych biletów – nie ma…), niektórzy dmuchają w alkomat, czy też są przeszukiwani wykrywaczem metalu. „Masz coś w sznurówkach metalowego, bo mi się świeci?” – pyta ochroniarz przy moich butach na przylepce…
Po woli wbijamy się na sektor, większość w białych koszulkach. Równo o godzinie 19:00 rozpoczyna się wymiana uprzejmości z siedzącymi po naszych obu stronach Widzewiakami oraz dopiero zbierającym się młynem miejscowych. Jechano w starym dobrym stylu – bez jakiejkolwiek cenzury czy też sztucznego uspokajania (patrz skan z prasy niżej). I tak było przez cały mecz, w różnych aspektach kibicowskiego rzemiosła. Klimat był po prostu zajebisty – tak powinien wyglądać klimat meczu, tym bardziej wyjazdowego. Razem z naszymi rywalami przerobiliśmy całą gamę bluzg, u nas oczywiście dominowały te wypominające brak napletków u łodzian.
Po jakichś 20 minutach – pół godzinie, rozpoczyna się awantura z ochroną za naszym sektorem. Kilku zalicza KO, leci w nich jakaś pirotechnika. Nadbiegają posiłki z sektora (krzesełka były tak przytwierdzone, że nie chciały „odchodzić”), ale mniej więcej w tym samym czasie ochronę wymienia psiarnia, która zaczyna ostro pałować i gazować… Wyjściem z sektora gości w Łodzi jest bardzo wąska brama z pseudo schodami (stromymi) za nią i to + tona gazu jaki za chwilę wypuścili, przeważyło o wycofaniu się chuliganów na sektor. Kilka osób dość konkretnie poszkodowanych od policyjnego sprzętu. Psy wchodzą za nami do klatki (gaz, shotguny itp.), a pod sektorem i z drugiej jego strony ustawia się ochrona. „Warsaw Fans Hooligans!” – krzyczy sektor gości, ale sytuacja powoli się uspokaja.
Znajdujący się na „Niciarce” kibice RTS powiesili kilka naszych szali i koszulek z boku płotu. Nie podobało się to ochronie i przeszła się z gazem zrywając te barwy… Po chwili jednak znowu pojawiły się na płocie, a niektóre spłonęły. Od razu bardziej agresywnie wjeżdżała na „bufor” ochrona – psikając i gazując. Chwilę im się nawet postawili. U nas też coś pali się od czasu do czasu i reakcja jest podobna – gazowanko. Co chwila ktoś kaszle, zasłania twarz, gaz odbija się jeszcze na drugi dzień rano…
O 20:00 wychodzą piłkarze. Widzew pokazuje pierwszą oprawę, jakaś sektorówka na prostej. U nas tylko głośny doping, przeplatany licznymi bluzgami na RTS i „służby porządkowe”. Na stadionie komplet widzów, nas około 800 – tyle dostaliśmy biletów. Ponoć prócz tego 150 nie wpuszczonych. Grajki zaczynają mecz, a u nas z czasem pojawiają się dwa transparenty na bocznym płocie. Jeden z pozdrowieniami, a drugi z adresem strony reklamującej nacjonalistyczny marsz 11 listopada w Stolicy. To były piękne czasy, kiedy uliczni nacjonaliści i kibole postanowili zrobić na ulicach trochę porządku, do teraz pozostają to najlepsze czasy w moim życiu. Na płocie wieszamy flagę „Warriors”.
Piłkarze grają piach, ale udaje im się strzelić gola! Radość w naszym sektorze… Odpalona zostaje raca, ale zaraz leci na „Niciarkę”. Co chwila latają petardy hukowe i inna pirotechnika. Old schoolowa atmosfera świętej wojny – co chwila coś wybucha, w ludziach ciśnienie, obsrane służby porządkowe i cwaniaczki z butlami gazu w rękach (gdyby nie te shotguny i gaz… napinacze w mundurach mieliby chyba przyspieszony wiek emerytalny).
Na boisku nie działo się zbyt wiele, przynajmniej w porównaniu z klimatem na sektorze. Sędzia nie uznał jakichś bramek, gospodarze ostro po nim jechali. A my śpiewaliśmy tylko „Taki chuj!”. Legia znowu miała 3 punkty w Łodzi! W powietrzu prócz gazu było czuć jakieś napięcie i było wiadomo, że jeszcze coś ciekawego się wydarzy.
W drugiej odsłonie gry RTS wiesza flagę „Visitors”, którą zdobyli po naszym wyjeździe do Szczecina. Wieszają ją od wewnątrz, co jest odpowiednio przez nas skomentowane. W tym momencie z płotu znika flaga „Warriors”. Ochrona i psy zostają konkretnie obrzuceni pirotechniką, a w oparach dymu następuje próba otwarcia pierwszej bramki pod sektorem. Kończy się pałowaniem po kratach, a także kolejnymi dawkami jebanego gazu. Podwójne ogrodzenie na Widzewie jest bardzo trudne do sforsowania… RTS szybko ściąga naszą flagę i chyba ją drze.
Gospodarze pokazują również drugą oprawę, która składa się z pirotechniki i flag w barwach. Dopingują tak sobie.
Ostatni gwizdek sędziego się przedłuża ponieważ przez przerwę w grze – po naszym obrzuceniu pirotechniką – arbiter dodaje 7 minut. W tym czasie widać jak zawodnicy Legii walczą z czasem… Na szczęście skutecznie. Wygrywamy 1-0! Gramy Widzewiakom na nosach i świętujemy zwycięstwo! Piłkarze podchodzą do nas i sami zarzucają „Warszawę” – mam nawet wrażenie, że głośniej niż zwykle. W tym czasie napinacze z prostej próbują czymś obrzucać grajków ze Stolicy. Po podziękowaniu sobie z zawodnikami po woli przemieszczamy się za sektor gości.
Tam czekamy w sumie niewiele czasu i udajemy się dosłownie 20 metrów (przez siatkę) do naszego pociągu. Około 22:40 opuszczamy Łódź. Podczas drogi powrotnej ganianki w Żyrardowie, a także kilka razy zerwany hamulec w Warszawie. Ludzie wysiadali sobie tam gdzie mieli bliżej domu, poszła też fama, że na Zachodnim jest nieciekawie z psami – co okazało się raczej plotką. W Stolicy meldujemy się po 1:00. I każdy poszedł w swoją stronę…
ŁG
RTS WIDZEW ŁÓDŹ 0–1 CWKS LEGIA WARSZAWA
15.10.10, piątek godzina 20:00, 9 kolejka Ekstraklasy, Łódź.
WIDZEW: Mielcarz – Broź, Szymanek (Durić 57′), Ukah, Paraiba – Grischok (Grzelak 79′), Pinheiro, Panka, Grzelczak – Robak, Sernas.
LEGIA: Machnowskij – Rzeźniczak, Astiz, Komorowski, Kiełbowicz – Manu, Vrdoljak, Borysiuk, Rybus (Szałachowski 31′) – Radović (Żyro 96′) – Kucharczyk (Cabral 85′).
BRAMKI: Vrdoljak (16’).
ŻÓŁTE KARTKI: (4′) Astiz, (11′) Grzelczak, (21′) Sernas, (30′) Grischok, (30′) Manu, (61′) Komorowski, (87′) Vrdoljak.
WIDZÓW: 9.500 (w tym 800 gości na sektorze + 150 nie weszło).
