14.10.19 „Boże Ciało” (film fabularny, Polska, 2019). Kręte drogi…
(…) Jak to słyszałem, to pomyślałem sobie, że gdyby Pan Jezus głosił takie kazania jak my, toby Go nigdy nie ukrzyżowali, bo za co? Za co? Mówimy tak fajne kazania, że nie ma za co. Nawet ich nikt nie pamięta (kard. Konrad Krajewski, z książki „Zapach Boga”). Skojarzył mi się ten fragment rozważań papieskiego jałmużnika z filmem, który aktualnie grany jest w dużych kinach w całej Polsce. Głosić takie kazania, by wierni je zapamiętali… Jestem świeżo po seansie tej – rzekomo – inspirowanej prawdziwymi wydarzeniami polskiej historii o tytule „Boże Ciało”. Bohaterem jest „kapłan”, który trafił do serc, a jego posługę zapamiętali wszyscy mieszkańcy… Zacznijmy od krótkiego zarysu fabuły. Młody chłopak, Daniel (w tej roli świetny Bartosz Bielenia) w trakcie pobytu w poprawczaku jest pod pozytywnym wpływem charyzmatycznego kapłana i z czasem zaczyna marzyć o byciu księdzem. Przeszkodą jednak jest wyrok, lecz drogi Pana Boga są kręte… Daniel wychodzi na warunkowe zwolnienie i ma się stawić w zakładzie stolarskim na typowej pipidówie, do roboty, która pomoże mu się zmienić na lepsze. Spontanicznie podejmuje jednak decyzję o wejściu do miejscowego, wiejskiego kościółka, a potem już sprawy nabierają niespodziewanego dla wszystkich obrotu…
Nie chcę zdradzać jak, ale nadarza się okazja, by Daniel… zastąpił na kilka dni miejscowego proboszcza. Z czasem przebieraniec, inspirowany księdzem, który wpłynął na niego w poprawczaku, zaczyna… w podobny sposób poruszać zamkniętych w swoich bólach i stereotypach mieszkańców.
Są oni wstrząśnięci tragedią, która zdarzyła się tu jakiś czas wcześniej i nadal jakby wisiała nad lokalną społecznością. Tymczasem do znajdującego się na skraju wsi zakładu stolarskiego trafia również „kolega” Daniela z poprawczaka, który rozkminia obecność oszusta w sutannie…
O czym jest „Boże Ciało”?
Między innymi o szukaniu Boga przez szarego, słabego człowieka z bagażem doświadczeń. Jedni chcą Boga widzieć jako kumpla od luźnej rozmowy, inni jako strażnika pewnego porządku, de facto ustanowionego nie przez Ewangelię, a przez poglądy miejscowej ludności. Polska wieś pokazana jest taka jaką jest, ani nie ma tu przesady, ani też ukrywania hipokryzji.
Ktoś z prawicy w swojej recenzji sugerował protestancki kontekst filmu, którego potem się podprogowo doszukiwałem i faktycznie. Mimo, że Daniel „na lewo” sprawuje sakramenty, jego nauczanie oparte jest na niekonwencjonalnych metodach i skupianiu się na „spontanicznej rozmowie z Bogiem” (podobnie jak księdza z poprawczaka), co często prowadzi (w prawdziwym życiu), że właśnie każdy sobie żyje „z tym swoim Bogiem” (i „ze swoim Kościołem”) jak mu się podoba, co – znacie przecież tendencje ludzkości – jest chyba niebezpieczniejsze niż Kościół w rękach kiepskich kapłanów. Rozmywa sedno.
Ale mimo wszystko nie warto się na tym skupiać, można zachowanie „księdza Daniela” odbierać także jako coś przypominające nowe formy ewangelizacji, wszak czym mniej schematyczny kapłan, bardziej przebojowy, tym bardziej uznawany jest dziś za ciekawego. Czy to dobrze dla Kościoła? Tego nie wiem, ale czasem się zastanawiam dokąd ta niekonwencjonalność zmierza. Zwolennicy tradycji mówią o niej właśnie, że jest… protestancka.
W każdym razie to pozwala historii być ciekawą, bo kiedy wszystko jest proste i szablonowe, można usnąć z nudów. Pewnie też dlatego tak chętnie zbaczamy z prostej drogi.
Są sceny erotyczne, które na ekranach najbardziej drażnią mnie, gdy w tle jest Jezus, czy Jego Matka i tu niestety również raz tak jest. Nie jest to jednak aż tak oburzające, bo twórcom nie chodzi o bluźnierstwo i idzie to wyczuć. Chodzi im raczej o ukazanie zagubienia, krętych ścieżek prowadzących do nauk Jezusa Chrystusa. Przebieraniec Daniel potrafi głosić prosto z serca bardziej ewangeliczne nauki niż „prawdziwi katolicy”, lub księża.
To dlatego „kręte drogi” jest hasłem, które najbardziej kojarzy mi się po seansie „Bożego Ciała”. Moje drogi są kręte, Twoje pewnie też czytelniku, postawienie otwartego pytania, gdzie w tym wszystkim jest Jezus ze swoją miłością i wybaczeniem trafia w widza, we mnie trafiło…
Mówi się, że ten film podoba się zarówno wierzącym i niewierzącym, a także ma wśród obu grup krytyków. To prawda.
Jako osoba wierząca obawiam się, że stawianie takich pytań, pokazywanie na ekranie tego typu przebranych „kapłanów” (palących, ćpających, uprawiających seks) jako lepszych niż zakłamane oficjalne struktury, rodzi niebezpieczeństwo wzrostu popularności (beztroskiego) protestantyzmu. Tak, beztroskiego, bo posłuchajcie kazań protestantów, a porządnych katolickich księży, jak Pawlukiewicz, czy Glas – oni nie schodzą z wymagań względem wiernych. Z wymagań Boga na podstawie Pisma Świętego, rzecz jasna.
Oficjalny zwiastun:
Warto iść do kina. Coś polskiego i coś innego… Na pewno innego niż „Kler” i „Polityka”… Dla ambitniejszego widza, którym zapewne jesteś.
ŁG