19.12.19 „Bruce Lee. Życie” (Matthew Polly, biografia, 2019).
Polazłem do empiku (6 dych), potem do baru z sziszą. Szefuncio przyniósł wielką fajkę wodną z orzeźwiającymi smakami na wodzie z lodem, który to owo orzeźwienie potęguje, a tak naprawdę jest efektem placebo. Dym był słodki i chłodny. – Ładną pan sobie miejscówkę znalazł do czytania książek – zauważył, że coś często ostatnio samotnie tam wpadam, to z lekturą, to ze słuchawkami, to z zeszytem. Fakt, ładną. Rozpoczynamy od historii rodziców Bruce’a, ale na szczęście nie trwa ona zbyt długo – ot zarys korzeni, które były dla mnie – przyznam – pewnym zaskoczeniem. Poznajemy historię chłopca jako… chuligana, jego początki z kung fu oraz filmami – najpierw w Hongkongu. Poznajemy Lee także jako uwodziciela, mistrza tańca cza-cza, palacza…. marihuany i haszyszu (podejrzewano, że pierwsze zasłabnięcie było właśnie po nim), jego związki oraz historię małżeństwa z Lindą (wraz z licznymi romansami). Każdy wątek, nawet te pozornie mniej dla nas ciekawe, opowiedziane są w formie anegdot i utrzymują nas przy lekturze. Przy lekturze o człowieku, który miał wpływ na wielu z naszych… trenerów i nie tylko. Ot – jeden z symboli kina i sztuk walki.
Biografia spełniła moje oczekiwania. Jest świetnie napisana, masa tu historyjek, ciekawostek, które zainteresują nie tylko fanów aktorstwa Lee, ale jego postaci jako mistrza kung fu, którym naprawdę był – nie jak zasugerował w swoim ostatnim filmie Tarantino (inna sprawa, że w tamtym czasie wiedza o walce była dużo mniejsza niż dziś), do czego jednak ma prawo, bo on bawi się postaciami i gatunkami w dowolnym kierunku.
Bruce Lee faktycznie toczył pojedynki z innymi mistrzami sztuk walki i ich pokonywał. Bruce dopiero rozpoczął rewolucję w tym temacie, nie było takiej różnorodności jak dziś i walczono głupio, tradycyjnie, tak jak dziś nikt by z nikim poważnym nie wygrał. Żaden z tamtych mistrzów niemiałby szans z dzisiejszymi MMA-maszynami (nie tylko na poziomie UFC), jestem o tym przekonany. Ale wszystko trzeba było odkryć, do wszystkiego trzeba było dojść metodą prób i błędów, a błędy odważny Bruce Lee pomagał robić swoim przeciwnikom jak mało kto…
Ciekawym rozdziałem był ten o Jeet Kune Do, o autorskim stylu walki (a raczej podejścia do trenowania walki) Bruca Lee, który był jak na tamte czasy nowoczesny. Śmiech śmiechem, że to „tylko kung fu mistrz”, ale on właśnie odrzucał tradycyjne myślenie o kung fu (formy itd.) i raczej śmiał się z mitycznych mistrzów typu mnich z klasztoru Shaolin. Chciał jak najmocniej prać się po mordzie, gdyby istniało MMA, a tym bardziej Krav Maga – Bruce poszedłby w tą stronę, taki wniosek wyciągamy po biografii. Miał jednak wiele filozoficznych gadek, a łączył je z gwiazdorstwem, szpanowaniem forsą i typowym życiem Hollywood. Ta książka pokazuje zatem szerszy kontest, cały kontekst tamtych rewolucyjnych kulturowo czasów. Manson też się załapał.
Znalazłem w książce tekst Matthewa Polly, że kiedyś mieszanie się ras było tym samym, czym dziś są „małżeństwa” LBGT+, a więc czymś nie do końca akceptowanym. Tu mnie wkurzył, bo to takie sugerowanie, że dwóch tatusiów to po prostu naturalna kolej rzeczy, jak multi-kulti… Nie panie Polly, nikt nie powiedział, że tak musi się stać, ludzie sami nie garną w tym kierunku, jak zwykle w jakimś kierunku pchają ich aktywiści i – jak widać – autorzy bestsellerów. W tym kierunku pchają nas reklamy, nawet w Polsce jest już reklama jednej z marek, na której całują się dwaj faceci. Dajcie oddychać! Piszę o tym jednym zdaniu, bo jest bardziej niebezpieczne niż broszurka wydana typowo przez tęczowe towarzystwo. Takie zdania manipulują opinią publiczną i pchają ludzkość w liberalną stronę. Ale to tylko tak na marginesie.
Najlepsza biografia jaką czytałem w tym roku! Teraz biorę się za Muńka… Trochę mniej, ale w Polsce jednak uważanego za postać kultową…
ŁG
