22.12.19 Facebook na żywo.

Moi stali czytelnicy zapewne pamiętają, gdy „Droga Legionisty” była jednym wielkim manifestem w myśl hasła – bądź aktywny. Działaj, promuj, walcz, nagłaśniaj. Powolutku odchodziłem od tego, nie tylko z powodu naturalnej jak sądzę człowieczej ewolucji, patrzenia z perspektywy lat na demonstracjach, na ulicach, ale przede wszystkim z powodu stałej obserwacji zmian w Polsce. Facebook to rewolucja – tylko i aż tyle. O ile nie tak dawno darli się Ci, którzy czuli potrzebę jakiejś walki, media społecznościowe obudziły tą potrzebę w każdym, tyle że niewielu wyszło poza opcję napisania komentarza, czy skonstruowania mema. Przestałem krzyczeć, bo wyczuwam w moim nadal kochanym narodzie zmęczenie i – będąc szczerym – wyczuwam swoje zmęczenie moim ukochanym narodem, mimo że – wierzcie lub nie – nadal mam to wszystko czym Was latami karmiłem w sercu. Polityka to tylko przykład.

Wbrew temu, co niektórzy zapewne sądzą, żyję wśród ludzi – nie w Internecie. Niemal codziennie mam do czynienia z kilkudziesięcioma osobami. Ledwie co odszedłem od stołu dyskutując do nocy z kilkoma innymi facetami o sportach walki. Nikt z nich nie miał z nimi zbyt wiele wspólnego, ale dyskutowali zawzięcie, wygłaszając nieprawdopodobne wręcz teorie i opinie. Mniejsza o szczegóły – były typowo laickie i na poziomie twierdzenia, że Bruce Lee zginął zabity przez wojowników ninja z Japonii. Moje zdanie niewiele znaczyło, ale problem polega na tym, że panowie są w swoich zawodach, niezwiązanych ze sportami walki, wysoko postawionymi osobnikami i oni po prostu są przyzwyczajeni do tego, że najlepszą teorię i ostateczny głos mają właśnie oni – właściwie o wszystkim. To samo dzieje się w sieci.

Jest to cecha nie tyle narodowa, co ludzka, a przez media społecznościowe rozprzestrzeniona do miana katastrofy XXI wieku. Odnoszę wrażenie, że mniej się słucha, a więcej gada. Jasne, że tak już musi być i marudzenie na niewiele się zda, dlatego coraz częściej po prostu milczę – także tu. Coraz częściej czuję się obcy, nie z tych czasów, a przecież ciągle uchodzę za osobę młodą.

Mój podopieczny piętnastolatek mówi, że nie rozumie hejtu zgredów na te czasy, bo żyje mu się dobrze i jest tej opinii obrońcą. Nie dziwię mu się, bo co ma zrobić? Wyrzucić telefon? Nie bądźmy naiwni. Trzeba po prostu żyć, być sobą i przyjąć na klatę, wziąć za swój krzyż fakt, że tak wielu ośmieszyło już publicznie nasze poglądy (a istnieją dziś jakieś nieośmieszone?), a szarzy Polacy są nawoływaniem i straszeniem coraz bardziej zmęczeni (w tym mój piętnastoletni podopieczny, któremu „cyber-katole” podrzucają newsy, że zaraz nastąpi koniec świata i ma to być już drugi w jego krótkim życiu… Trochę mi wstyd za taką aktywność, jak oni chcą w ten sposób nawracać? Jak przez nadmiar kiczu ma nie cierpieć ten pożyteczny aktywizm, który właśnie pisząc te słowa mam zamiar wprowadzać w życie?). Osoby krytykujące moją wiarę i poglądy polityczne bez problemu podają mi przykłady kompromitacji w tych szeregach i podczepiają pod te kompromitacje wszystko, na zasadzie mema wykładanego słowami podczas dyskusji. Przepraszam, to już nie są dyskusje, to jest „facebook na żywo”. Powierzchownie, ślizgając się po oszołomach i aferach…

Moja refleksja jest taka, że nic tak nas dziś nie obroni jak zdrowy dystans i świadectwo swoją osobą w najbliższym otoczeniu, które i tak wymaga przecież cholernie dużego nakładu pracy (nad sobą, a nie „nad nimi”, co jest dodatkowo szlachetne i po prostu w porządku).

Rok 2019 kończę z myślą – mniej krzycz, a więcej żyj zgodnie ze swoimi (rzekomo, bo często upadam w nich, chwieję się…) wartościami i te życie pokazuj swoimi decyzjami, swoimi ruchami w realnym, niewirtualnym świecie. Dogaduj się z tymi, którzy Cię zdenerwowali, cierpliwością pokazuj, że się mylili, cierpliwie zobacz, że może sam się myliłeś.

Co drugi chce być „rycerz” na zewnątrz, a brakuje tych rycerzy, którzy spojrzą wgłąb siebie. Tego obiektywnego spojrzenia wewnątrz nam wszystkim życzę i myślę, że sprawy na tym nie ucierpią.

ŁG