12.01.20 „Prędzej umrą, niż będą żyli konwencjonalnie”.
Dzieciaki na stadionach są dowodem, że nie każdy łyknął powszechną przynętę, zakochał się wyłącznie w karierze. Sport! Sport od różnej strony. Jedna starsza zawodniczka sportów walki tłumaczyła mojej trzynastoletniej podopiecznej: pamiętaj, zostań w sporcie jeśli starzy Cię w tym wspierają, bo jak odpuścisz to będziesz musiała zostać jakimś prawnikiem, czy lekarzem i będziesz dwadzieścia lat tylko się uczyć pod przymusem, a potem siedzieć w stercie papierów. Podobnie z kibicowaniem, zakochaj się, bo zmniejsza się szansa przepadnięcia w dramacie jakim jest szare życie, kariera zawodowa i „idealne społeczeństwo”. Jak wyraziste i mocne są Twoje wspomnienia z dobrego meczu, albo z momentu, gdy sam startowałeś jako zawodnik?
Czytam we „Fragmentach winem poplamionego notatnika”, w zbiorze tekstów Charlesa Bukowskiego: W Los Angeles (tu podłóż sobie swoje miasto) roi się od dziwaków, można mi wierzyć. Mnóstwo jest takich, którzy nigdy nie byli na autostradzie o 7:30 rano ani nie odbili karty w pracy, nawet nie mieli żadnej roboty i nie zamierzają się o nią starać, nie mogą, nie umieją, prędzej umrą, niż będą żyli konwencjonalnie. W pewnym sensie każdy i każda z nich jest geniuszem na swój sposób, walczy z oczywistością, płynie pod prąd, traci rozum, żyje trawką, winem, whiskey, sztuką, samobójstwem, czymkolwiek oprócz wspólnego mianownika. Upłynie trochę czasu zanim wszystkich nas zrównają z ziemią i zmuszą do kapitulacji. Gdy patrzycie na ratusz w śródmieściu i widzicie tych wszystkich porządnych, wartościowych obywateli, to lepiej nie wpadajcie w melancholię. Bo jest napór, jest całe plemię ludzi szalonych, głodujących, pijanych, stukniętych i cudownych. Poznałem wielu z nich. Jestem jednym z nich. Przyjdą nowi. Miasto nie jest jeszcze zdobyte. Śmierć przed śmiercią to obrzydliwość. Dziwacy wytrwają, wojna będzie się toczyła dalej. Dziękuję. Od wydania „DL”25 (pisałem tam o Charlesie) przeczytałem wiele kolejnych książek Bukowskiego, to była ósma, a na półce czekają jeszcze dwie. Wariat żyjący inaczej niż ja, ale wariat, w którego dziełach jest wiele – obok bluźnierczych – takich wspaniałych wywodów jak wyżej przepisany i nimi mnie kupił. Idealny na zły humor, idealny, gdy „odstajesz” od reszty, od głównego nurtu, gdy masz inne marzenia. Nie zdobyli nas, nie kupili nas i to jest pocieszenie!
Ile razy siedząc przy stole z normalnymi ludźmi czułem, że mój pogląd na daną sytuację, na życie, jest dla nich całkowicie nielogiczny, szalony, nieodpowiedzialny przy ich postrzeganiu rzeczywistości. Niby wszystko jest między nami w porządku i są to fajni ludzie, ale że brakuje im tego pierwiastka szaleństwa, buntu w szerokim rozumieniu tego słowa, nigdy pewnych ruchów nie zrozumieją, postaw nie zaakceptują, poglądów nie przyjmą. Mają inne świętości, których „nie mogą olać” (nie wezmą L4 na mecz, nie sprzedadzą rzeczy, by coś w zamian przeżyć), a ja olewam prawie wszystkich ich bożków i to jest ten mur między nami. Wychodzę, kiedy inni pragną wejść i tu być. Tego nie mogą pojąć, komentują, że świetnie uzupełniam się z żoną, która jest „przyziemna”, bo inaczej pewne sprawy, by w naszym życiu legły. To też prawda, ale to sztuka się okopać.
Rozejrzyjcie się. Większość ludzi żyje tylko pracą. Widzą jedyną drogę w tym, że ktoś kazał im coś zrobić, wyznaczył nadgodziny i tak każdego dnia. Jeśli mam szacunek do Working Class to raczej dlatego, że nie ma ona wyboru, a twardo trwa i próbuje żyć, a nie dlatego, że kocha być w robocie. Sam opuściłem Working Class na rzecz życia pasją, co mi się póki co udaje i daje to – nie ma co ukrywać – poczucie bezpieczeństwa (bo leserem nie jestem, mam swoje umiejętności i z nich korzystam). W tym bezpieczeństwie muszę mieć jednak swoją przestrzeń, bo jeśli miałbym żyć dla samego tylko poczucia stabilizacji, to wolałbym raczej umrzeć w chaosie, chociaż oczywiście, gdyby nędza mnie ponownie dopadła, rozpaczliwie – tak jak teraz przestrzeni dla siebie – walczyłbym o kawałek chleba. Każdy chce przeżyć, ale część chce też żyć. Żyć po swojemu.
ŁG
